Od Pana Janusza Radwa?skiego otrzymali?my nast?puj?cy list:
„Pisz? do Was po przeczytaniu wspomnie? kapitana Bronis?awa Ku?nierza - mojego pierwszego mentora ?eglarstwa, a dzisiaj serdecznego przyjaciela. On to w?a?nie zach?ci? mnie do przedstawienia pa?stwu mojego wspomnienia z regat, ktre mia?y miejsce w sierpniu w 1956 r. Regaci?y si? wszystkie "konie" : "Pietrek", "Kaprys", "Marcin", "Wiatr", "Pluton" z Gryfu oraz "Rybitwa" z JKM "Stal". Wspominam o tym, poniewa? jest to ju? zapomniana klasa jachtw pe?nomorskich tak zwanych "czterdziestek". Mia?em wwczas przyjemno?? znale?? si? w za?odze "Plutona", ktrego kapitanem by? pan Ora?.”
Serdecznie dzi?kujemy i zapraszamy wszystkich do czytania!
Pierwsze zdj?cie pochodzi ze zbiorw Zbigniewa Klimczaka. Zosta?o zrobione w 1959 roku na jachcie Pietrek, podczas dwuosobowego rejsu na Bornholm.
„Plutonem” Gdynia - ?winouj?cie – Gdynia Regaty w sierpniu 1956r.
W dniu rozpocz?cia zawodw stan?li?my wszyscy rz?dem przy swoich ?dkach i z uwag? ws?uchiwali?my si? w przemwienie otwieraj?cego regaty komandora. Byli?my ju? wszyscy w komplecie, w?a?nie przed paroma godzinami do??czy? do nas kapitan, ktry mia? prowadzi? „Plutona”. By? to niewysoki, szczup?y, ju? w ?rednim wieku jegomo??.
Przyby? prosto z zarz?du LP?`tu, st?d wzbudza? po?rd ?eglarzy niema?y respekt. Zacz?? si? przegl?d za?g.
Przechodz?cy obok nas g?wny s?dzia, a by? nim Bogdan, pozwoli? sobie na ma?y ?art.
-O widz?, ?e macie dodatkowy maszt , pewno pognacie jak b?yskawica.
Uwaga ta dotyczy?a Henia, ktry mierzy? prawie dwa metry. Przezywali?my go ?artobliwie „bezanem”.
Wszyscy na pok?ad! ?agle na maszt! Rakieta w gr?! – zacz??y si? regaty.
Lini? startu przeszli?my jako przedostatni, ale ju? na wysoko?ci boi GD byli?my daleko na przedzie. Wia? s?aby po?udniowy wiatr i postawiona genua dodawa?a nam skrzyde?. -Hmm..., czym wy?cie do diab?a posmarowali ten kil? Pierwszy raz spotykam tak pruj?cego „konia”, jeszcze w dodatku przy tak s?abym wietrze – dziwi? si? nasz Warszawiak.
-Nie wa?ne czym, grunt ?e pokazujemy wszystkim ruf? – niedbale, ale z odrobin? dumy odpowiedzia? Adam.
Zosta?y rozpisane zaj?cia. Za?oga sk?ada?a si? z pi?ciu osb. Podzielili?my si? na czterogodzinne wachty. Ja zosta?em przydzielony do Adama, a Heniu do Lili - bardzo kole?e?skiego ch?opaka w moim wieku, z ktrym mia?em si? zajmowa? kambuzem.
W porwnaniu z Heniem, Lila by? niskiego wzrostu, ale za to mocno zbudowany. Swoj? atletyczn? postur? zawdzi?cza? treningom zapasw. Jedynie on mg? dok?adnie wybra? szoty grota przy silnym wietrze.
Do W?adys?awowa cieszyli?my si? sielank?, w dodatku nasi konkurenci pogin?li ju? za horyzontem. Nie trwa?o to jednak zbyt d?ugo, bo pi?kna ?egluga sko?czy?a si? gdzie? na wysoko?ci ?eby. Wspania?a pogoda zacz??a si? szybko zmienia?. Rosn?cy w si?? zachodni wiatr coraz bardziej k?ad? nas na burt? - p?yn?li?my ostrym bajdewindem. Przybieraj?ca fala coraz cz??ciej wdziera?a si? na pok?ad. Uciekaj?cy z ?owisk rybacy nak?aniali nas, aby?my pod??ali z nimi do portu, niektrzy nawet proponowali nam holowanie. Ostrzegali przed naci?gaj?cym sztormem. Zgodnie z regulaminem mogli?my si? schroni?, ale tylko o w?asnych si?ach, holowanie grozi?o kompletn? dyskwalifikacj?. Do ?eby mieli?my kilkana?cie mil, na tyle daleko, ?eby nie zd??y? przed szybko nadci?gaj?cym sztormem.
- Co tam.., to przecie? letni sztorm, ktry za par? godzin minie – pociesza? nas kapitan.
- Za??cie sztormowego foka i zrefujcie troch? grota – poleci?.
Nie wystarczy?o to na d?ugo, sztorm przybiera? na sile i trzeba by?o wi?cej refowa?.
Nie mog? dzisiaj okre?li? wczesnej skali si?y wiatru , ale pami?tam, ?e przy cz?sto powtarzaj?cych si? szkwa?ach morze stawa?o si? bia?e od grzywaczy. Baliowaty kad?ub „Plutona” podskakiwa? na falach niczym ko? w galopie, st?d by? mo?e wzi??a si? nazwa tego modelu ?dki. W przeciwie?stwie do pierwszorz?dnej g?adzi cz??ci podwodnej, szczelno?? gry pozostawia?a wiele do ?yczenia. Okaza?o si? , ?e mamy dziurawy fartuch masztu, nieszczelne bulaje i klapy w?azw. Schodz?ca wachta z pok?adu zamiast odpocz?? zabiera?a si? do wylewania wody z z?zy, ktrej przybiera?o coraz wi?cej. Alarmem, ?e jest jej za du?o, by?o przesi?kanie materacw i kocw. Wygl?da?o to tak: wybierali?my prawie wszystk? wod?, k?adli?my si? na koj? zawietrzn? i zbudzeni po chwili pluskiem znowu ?apali?my za wiadro. Koja nawietrzna wydawa?a si? bardziej sucha, chocia?by dopierwszego zwrotu, jednak przesz?o czterdziestostopowy przechy? nijak nie pozwala? na niej zasn??. Cz?ste wylewanie wody, wachta na pok?adzie oraz trudno?ci z utrzymaniem naczynia na kuchence, a nawet samej kuchenki, pozbawi?y nas zupe?nie mo?liwo?ci spo?ycia ciep?ego posi?ku. Posilali?my si? jedynie chlebem z dodatkiem w?dliny albo sera. Popija? mo?na by?o zimn? wod? os?adzan? sokiem.
- Masz tutaj tabliczk? czekolady - pocz?stowa? mnie Adam, kiedy le?eli?my pod mokrymi kocami.
- Zjedz j? ca??, mo?e si? troch? rozgrzejesz, zd??y?em je jeszcze wyci?gn?? z mokrej bakisty. Wiesz, chuchajmy razem, to b?dzie nam troch? cieplej. Cholera! Nie mam ju? na sobie suchej nitki - skar?y? si? na pod?e warunki.
Dygoc?c z zimna starali?my si? zasn?? chocia? na chwil?. Nie pozwoli?a mi jednak na to zjedzona w po?piechu czekolada. Razem z silnym rozko?ysem spowodowa?a u mnie takie torsje, ?e przez ca?y czas siedzia?em z zanurzon? w wiadrze g?ow?. Zzi?bni?ty, mokry, wym?czony torsjami, by?em bliski g?o?nego krzyku: ja chc? do domu!!! Zaklina?em si?, ?e moja noga nigdy ju? nie stanie na ?adnym jachcie, ani na innych p?ywaj?cych na morzu gratach.
Silny zachodni sztorm zatrzyma? nas w miejscu. Halsowali?my raz na p?nocny zachd a? pod Bornholm – wida? nawet by?o ?un? jego latarni – to znowu na po?udnie, gdzie zawsze na lewej burcie mieli?my Stilo. Napieraj?ce fale nie pozwala?y nam si? przesun?? na zachd ani na mil?. Niew?tpliwie przyczyni?a si? do tego konstrukcja jachtu. „Ko?” bardzo t?po chodzi? na wiatr, a jego szeroki „tors” zatrzymywany by? skutecznie.
Trzeciego dnia sztorm zacz?? odpuszcza?. Cz??ciej spotykali?my ju? kutry polskie i du?skie.
S?abn?cy wiatr skr?ci? teraz na po?udnie, co pozwoli?o nam ju? pe?nym bajdewindem, a nieraz nawet p?wiatrem pod??a? w stron? ?winouj?cia. Grzywacze szybko zanika?y, jedynie od czasu do czasu nieco wi?ksza fala troch? moczy?a. Sko?czy?o si? koszmarne wybieranie wody i wreszcie mo?na by?o co? ugotowa?. Wszystkim nam poprawi?y si? humory, a kapitan to zacz?? sobie nawet pod?piewywa? swoje “My bony is over the ocean” .
Wieczorem min?li?my Jaros?awiec, nad ranem G?ski. Z niepokojem rozgl?dali?my si? woko?o za przeciwnikami - bezskutecznie. Co raz to ktry? z nas wykrzykiwa?, ?e widzi ?agiel, okazywa?o si? p?niej , ?e to bielej?cy si? grzywacz. Nie znana nam by?a w tym czasie nasza pozycja regatowa, ale mieli?my cich? nadziej?, ?e nadal prowadzimy, a je?eli ju? nie, to chyba nie wiele stracili?my do czo?wki. Po postawieniu naszej niezawodnej genu?y gnali?my jak przed sztormem, nie wiele trac?c na szybko?ci nawet wtedy, kiedy to trzeba by?o ?ci?gn?? grota i troch? go pocerowa?, poniewa? potarmosi?o go nieziemsko.
Z uwagi na niezliczon? ilo?? wystaj?cych z wody wrakw, szczeglnie w pobli?u Ko?obrzegu Dziwnowa i samego ?winouj?cia musieli?my si? oddali? bardziej w morze. Troch? si? na tym traci?o, ale by?o bezpieczniej.
Nareszcie! Wczesnym porankiem pi?tego dnia byli?my ju? na farwaterze prowadz?cym do ?winouj?cia. Ku naszemu zmartwieniu wiatr zdecydowanie skr?ci? na po?udnie. Ze wzgl?du na w?ski szlak wodny zmusi?o to nas do cz?stego halsowania.
Obie burty wybiera?y szoty i baksztag tak cz?sto, ?e znowu byli?my mokrzy, tym razem jednak nie od sztormu. Rozgl?dali?my si? pilnie za przeciwnikami, ale ku naszej rado?ci ?adna ?dka nie przypomina?a „konia”.
Po naszej prawej burcie pokaza?y si? ju? zabudowania miejskie. Jeszcze jeden hals i skierujemy si? na lini? mety. Znajdowa?a si? ona mniej wi?cej w miejscu, gdzie teraz dobija prom z Warszowa. ?eby min?? j? lewym halsem z imponuj?c? szybko?ci?, nale?a?o troch? nabra? wysoko?ci. Mo?na to by?o uzyska? wchodz?c nieco w g??b g?wnego kana?u prowadz?cego do Szczecina. Tak te? uczynili?my. Po zwrocie, ju? p?wiatrem, pruli?my prosto na met?. Niestety, przep?ywaj?c za blisko ostrogi rozdzielaj?cej port Marynarki Wojennej od wspomnianego kana?u ugrz??li?my na dobre w b?otku. Na nic si? zda?o spychanie przy pomocy bosaka i pagajw. Przechylali?my ?ajb? na wszystkie strony chc?c zmniejszy? zanurzenie - rwnie? bezskutecznie.
- Hej, ch?opaki! Podajcie cum?, to was odci?gniemy – oferowali swoj? pomoc przep?ywaj?cy szalup? marynarze.
Henio ?wawo pobieg? do forpiku po lin? i kiedy ju? j? mia? podawa? rozleg? si? g?o?ny krzyk Adama.
- Nie!!! Nie podawaj!!! Po drugiej stronie obserwuje nas komisja i szlag trafi nasz wysi?ek, natychmiast nas zdyskwalifikuj?.
Sytuacja stawa?a si? coraz bardziej nerwowa. Co chwil? spogl?dali?my w stron? morza wypatruj?c doganiaj?ce nas jachty. Jakby tego by?o ma?o, zawirowanie wody lub by? mo?e wchodz?cy pr?d spycha? nas coraz bardziej w bagno.
- Nie ma innego wyj?cia, jak wej?? do wody i prbowa? zepchn?? – zdecydowa? kapitan.
Wszystkie oczy zwrci?y si? od razu na Henia, ktry zacz?? ju? zdejmowa? spodnie.
- Zostaw tylko teniswki na nogach, bo kto wie, jakie szpejostwa mog? si? w tym ?wi?stwie znajdowa? – doradza? Adam.
Kiedy Heniu by? ju? za burt?, my, to znaczy ja z Lil? weszli?my na wychylony nad wod? nok bomu. ?ajba si? mocno przechyli?a.
Hurrra..! Uda?o si?! Po d?u?szej chwili trwaj?cej dla nas wieki i po wielkim wysi?ku Henia, ktry z determinacj? spycha? nas z mielizny grz?zn?c przy tym coraz bardziej w mule, zacz?li?my si? przemieszcza? bardzo powoli na g??bsz? wod?.
Nic jednak nie by?o za darmo. Nasza rado?? nie trwa?a d?ugo, Heniu ugrz?z? na dobre i nie mg? si? za nic ruszy?. Stercza? samotnie jak wiecha i spogl?da? ?a?o?nie w nasz? stron?. Znowu nowy problem, jak go stamt?d wydosta??
Kotwicz?c w dostatecznej odleg?o?ci od ostrogi, popuszczaj?c ?a?cuch, zbli?yli?my si? do niego na tyle, ?eby uchwyci? si? wyrzuconego ko?a. Nast?pnie mocno podbieraj?c, co nie przychodzi?o ?atwo, starali?my si? wyci?gn?? naszego wybawc?. Tutaj z kolei przyda?a si? „para” Lili. Zapieraj?c si? mocno o sztag wyci?ga? ?a?cuch metr po metrze. Wydawa? przy tym g?o?ne westchnienia i inne d?wi?ki.
Wprawdzie by?em mu wyznaczony do pomocy, ale nic tam by?o po mnie.
Nagle dobieg?y do nas okrzyki tryumfu z rufy. Wydawali je asekuruj?cy „rozbitka”, kapitan z Adamem. Henio w ko?cu „wystrzeli?” jak korek z szampana i zacz?? podp?ywa? do burty. Po chwili by? ju? na ?ajbie i cuchn?cym bagnem, mazutem i jeszcze czym? innym zabrudzi? ca?y kokpit.
- No, nareszcie jeste? z nami ca?y i zdrowy – klepa? go przyja?nie po plecach kapitan.
- Jestem.. , jestem... - mrukn?? nasz bohater - Ale co z tego, kiedy tam zosta?y moje pepegi.
?aden z nas si? nie spodziewa?, ?e na p?metku zameldujemy si? na dob? przed reszt?.
Pami?tam, ?e zacumowali?my w pobli?y d?ugiej wiaty peronowej, do ktrej bieg?y brukowan? ulic? tory kolejowe. Miasto zamieszkane by?o jedynie cz??ciowo, najbardziej w pobli?u kana?u rzeki. Im dalej na zachd, tym wi?cej mo?na by?o spotka? opustosza?ych domw. Zdarza?y si? nawet puste ulice. Wsz?dzie si? spotyka?o maszeruj?cych marynarzy radzieckich. Zdziwi?a nas tak?e spora ilo?? cyganw, ktrzy wprowadzali si? do opuszczonych mieszka?. Zacz?li?my pow?tpiewa?, czy to jest aby polskie miasto.
Jeszcze tego samego dnia wys?ano nas z wanienk? do masarni po kie?bas?. Udaj?c si? w kierunku po?udniowym szli?my podziurawion? ulic?, na ktrej jeszcze le?a? nie uprz?tni?ty gruz. Nie mieli?my wielkiej trudno?ci do niej dotrze?. Ju? od samego pocz?tku prowadzi? nas niesamowity zapach ?wie?o w?dzonej w?dliny. Zrobi?o to na nas tak wielkie wra?enie, ?e zacz?li?my wr?cz biec w jego kierunku. Nie by?o si? czego dziwi?, od trzech dni nie mieli?my nic w ustach poza wilgotnym chlebem i mdl?cym d?emem.
W masarni zostali?my poddani wielkiej prbie cierpliwo?ci. Stoj?c w d?ugiej kolejce, zrezygnowani i przygn?bieni przygl?dali?my si? ju? oboj?tnie, jak te niesamowicie cudnie pachn?ce w?dliny ?adowane s? na wojskowe samochody, na ktrych biela?y du?e litery „CA” (sowietskaja armia).
Przyzna? musz?, ?e nasze wyczekiwanie nie by?o nadaremne, ju? po paru godzinach, kiedy odjecha?y ci??arwki, otrzymali?my kilkana?cie kilogramw z?ocistej, pachn?cej, jeszcze ciep?ej kie?basy zwyczajnej. Mia?o to wystarczy? dla wszystkich za?g naszych jachtw.
Po raz pierwszy od paru dni mogli?my si? wyspa? pod suchymi kocami. Pomog?a nam w tym ciep?a i s?oneczna pogoda
Doba odpoczynku ca?kowicie wystarczy?a, aby zregenerowa? si?y na podr? powrotn?.
Opuszczaj?c ?winouj?cie napotkali?my na redzie pod??aj?cego do portu „Piotrka”, a par? mil za nim nast?pne „koniki”. Maj?c przesz?o dob? rezerwy z tryskaj?cym wr?cz humorem skierowali?my si? w stron? Gdyni.
Przy stale sprzyjaj?cym wietrze, na pokonanie drugiego etapu wystarczy?o jedynie dwie doby.
Podczas tego czasu przeszli?my, szczeglnie Heniu, Lila i ja, dog??bne przeszkolenie z zakresu ?wiate? sygnalizacyjnych.
Na pytanie kapitana o okre?lenie kursu przep?ywaj?cych statkw wed?ug ich ?wiate? odpowiadali?my takimi bredniami, ?e nasz nauczyciel ?apa? si? za g?ow?.
- Przecie? wy tworzycie potencjalne zagro?enie na jachcie, was nie mo?na nawet na chwil? pozostawi? samego przy sterze - sarka?.
- No.., to gdzie.. mieli?my si? tego naaauczy?, jak poo raz pierwszy p?ywamy w... ogle po... morzu – jak zwykle troch? si? j?kaj?c stara? si? za wszystkich t?umaczy? Lila.
- Do... tej poory to zawsze bby?a oo?la ??czka, albo Jjastarnia ii to tylko w dzie? – ci?gn?? dalej – ii czemu si? pan taak dziwi?
Oko?o dwudziestu mil od mety przyczyni?em si? do wielkiego zamieszania, jakie powsta?o po?rd za?ogi za spraw? mojej indolencji ?eglarskiej, a mo?e nad obowi?zkowo?ci. Wchodzi?a tu tak?e obawa przed straszn? egzekucj?. Dzisiaj sk?ania?bym si? raczej do tego pierwszego.
S?o?ce si? ju? nieco unios?o nad horyzont, kiedy obj??em wacht? przy sterze. Nasz „Pluton” zbli?a? si? ju? do trawersu Jastarni i po?udniowo wschodnim kursem, pe?nym fordewindem, pod??a? w kierunku helskiego cypla. ?agle ustawione by?y na motyla.
Raz po raz spogl?da?em na coraz cz??ciej ziewaj?cego kapitana, ktremu na skutek zm?czenia kiwa?a si? g?owa na wszystkie strony.
- Chyba skocz? si? troch? zdrzemn?? – zwrci? si? do mnie – Jest cicho i spokojnie.
Trzymaj si? kursu i bro? Bo?e nie zrb rufy. Pami?taj, jak ci bom przeleci, to przeci?gn? pod kilem – napomina? parokrotnie.
Pe?en dumy, sam na pok?adzie, sam przy sterze, co chwil? spogl?da?em na szeroko rozpostarte ?agle z obaw? , aby nie zrobi? zwrotu przez ruf?. Wiatr nieco przybiera? na sile, a to przek?ada?o si? na nasz? pr?dko??. I tak sobie p?yn??em.
Po jakim? czasie l?d z prawej burty zaczyna? znika?, a ja ci?gle w obawie przed zwrotem trzyma?em si? kursu.
- Gdzie.. my ju? jeste?my? – ziewaj?c zapyta? Adam, ktry przed chwil? wyszed? na pok?ad.
- Szczerze mwi?c, nie wiem, ale trzymam tak, ?eby bom nie przelecia?.- odpowiedzia?em.
- O, popatrz, daleko przed dziobem rysuje si? jaki? l?d – oznajmi?em rzeczowo.
Adam popatrzy? chwil? przez lornetk? i jak nie ryknie.
- Gdzie ty dupku p?yniesz!!? Przecie? przed nami rysuje si? mierzeja! Ju? dawno powinni?my zrobi? zwrot! Nie widzia?e? , ?e mijamy cypel?
G?o?ny krzyk Adama postawi? wszystkich na nogi. Obudzony kapitan z samego pocz?tku nie dowierza? naszej pozycji.
- To wszystko moja wina – powiedzia? spokojnie - Mia?em si? zdrzemn?? tylko p? godziny, a przespa?em blisko trzy.
Po?piesznie zrobili?my zwrot na p?nocny zachd. Z pe?nego wiatru zrobi? si? bajdewind. Moje trzymanie ?agli na „ bro? Bo?e nie zrobienie zwrotu przez ruf?” kosztowa?o nas ?adnych par? godzin sp?nienia.
Na szcz??cie, kiedy dowiedzieli?my si?, ju? po zacumowaniu w Gdyni, ?e oprcz nas ?aden „ko?” jeszcze nie zawin??, moja nawigacyjna wpadka rych?o przesz?a w zapomnienie.
Oficjalnie regaty zako?czono dopiero za dwa dni, kiedy dobi?a do mety ostatnia ?ajba.
Jako zwyci?zcy, za?oga otrzyma?a po ma?ym pucharku, a nasz warszawski dowdca zosta? nagrodzony przepi?knym kryszta?em.
Przed powrotem do Warszawy wyda? po?egnalne przyj?cie, na ktrym oprcz jego dzielnej za?ogi, pami?tam, uczestniczyli tak?e mi?dzy innymi poprzedni kapitan „M?odej Gwardii” ex „Genera? Zaruski” oraz Franek z Ew?. B?d?c ju? mocno „pod humorem” usilnie stara? si? nas nauczy? swojej ulubionej piosenki „My bony is over the ocean”.
Najg?o?niej ?piewa? Adam, chocia? jego g?os przypomina? raczej pianie m?odego koguta.
Naszego regatowego kapitana widzia?em w ten wieczr po raz ostatni. Dziwne. Podczas sztormu wymaga? od nas wszystkich dok?adnego przywi?zywania si? do jachtu.
- Pami?tajcie – ostrzega? – jak kto? wyleci ze swojej winy za burt?, to wcale nie b?d? si? wraca?.
W nied?ugim czasie dowiedzieli?my si?, ?e zgin?? na Wi?le na skutek wywrotki ?aglwki – zapl?ta? si? w szotach.
Janusz Radwa?ski
Gdynia, jesie? 2005 |